Nie igra się z ogniem
Mało się mówi przy okazji tragedii w Bejrucie, że scenariusz tego, co się tam wydarzyło w pewnym sensie powtarzamy cyklicznie. Liczne wypadki pożarów związane z przechowywaniem azotanu amonu tworzą wręcz doskonałe case study oraz analizy. Z całą pewnością do wczoraj sprawcą największej nienuklearnej katastrofy w historii świata był również azotan amonu. Miało to miejsce na terenie Stanów Zjednoczonych, dokładniej w mieście Texas City w 1947r.
Saletry (bo jest tu kilka odmian) występują naturalnie jako minerały, ale kopanie ich jest drogie i prościej nam je wytwarzać. Metodę znamy od wielu lat i jest to raczej prosta operacja chemiczna na poziomie II klasy liceum. Saletra ma jeszcze jedną istotną cechę i w pewnym sensie wadę logistyczną – jest doskonałym utleniaczem, co predysponuje ją do bycia prekursorem dla materiałów wybuchowych. Stany Zjednoczone po II wojnie światowej bardzo intensywnie wspomagały zniszczoną wojną Europę, której brakowało dosłownie wszystkiego. W ramach UNRRA trafiały tu materiały pierwszej potrzeby, których zapotrzebowania nie były w stanie pokryć zniszczone fabryki. Saletra produkowana masowo w fabrykach w Nebrasce i Iowa była tu bardzo potrzebna chociażby jako nawóz czy środek konserwujący. Co warto zaznaczyć, „Ciocia Unra z ameryki” pomagała także nam, przynajmniej do czasu aż komunistyczne rządy w bloku wschodnim nie odrzuciły definitywnie tej pomocy.
Jednym z portów przeładunkowych dla azotanu amonu w USA było Texas City. Do tego oddalonego o niecałe 50 mil od Houston portu trafiał on transportem kolejowym i następnie przepakowywany była na pokłady frachtowców. W produkcji saletry jedną z ważnych rzeczy jest zachowanie niskiej wilgotności, saletra bowiem nie lubi wody. Wiedzieli o tym producenci, dlatego fabryki starały się na wszelkie sposoby ograniczyć możliwość jej zawilgocenia – mieszano je z gliną, parafiną, wazeliną czy w końcu kalafonią. Produkt dodatkowo pakowano w papierowe worki i magazynowano w zakrytych wagonach kolejowych. Worek papierowy był niezłym rozwiązaniem z punktu widzenia wilgoci, ale był jednak za słaby na potrzeby transportu. To, na co zwraca się szczególnie uwagę przy transporcie saletry to także jej stosunkowo niska temperatura rozkładu, bo jedyne 210 st. C. Saletra sama w sobie nie jest palna, ale z racji właściwości utleniających wzmaga palność innych substancji. Jednocześnie po przekroczeniu temperatury topnienia ulega rozkładowi, który może być już bezpośrednią przyczyną wybuchu. Dzieje się tak w szczególności, gdy azotan amonu znajduje się w obecności środków redukujących takich jak tlenki metali, kwasy, alkalia czy substancje organiczne, gdyż te przyspieszają reakcję.
O tym, że saletra nie lubi wody najwyraźniej nie wiedzieli francuscy marynarze statku Grandcamp, który owego feralnego dnia był zatowarowywany tym produktem. Dla marynarzy woda była zresztą naturalnym żywiołem, z którym mierzyli się każdego dnia. Wiele z worków przenoszonych na Grandcamp w trakcie transportu uległo rozerwaniu i jak to w porcie, w latach dawnych bywało, miejscami chodziło się tam po saletrze jak po piasku. Dodatkowo logistyka portowa była mocno niewydajna. Dokerzy, którzy rozpoczynali pracę o 7:00 rano z powodu problemów z dostawami i oczekiwaniem na rozładunek, musieli czekać do godziny 8:00 na wydanie towaru. Nuda na statku to straszna sprawa, ale jakoś trzeba było się zorganizować. Znani z fantazji Francuzi usiedli na workach z saletrą i, mówiąc po śląsku, „zakurzyli ćmika”. Suma wszystkich strachów – wysokie temperatury na zewnątrz w Teksasie, mokra lekko zardzewiała łajba oraz niedopałek spowodowały pożar, który każdemu, kto aspirował do bycia pirotechnikiem podwórkowym zwiększa ilość adrenaliny we krwii. Saletra spalając się w otoczeniu reduktora wydziela ogromne temperatury. Największym błędem jednak okazał się tu sposób gaszenia pożaru przez strażaków. Woda nim trafiła do źródła ognia zamieniała się parę wodną. Nikt nie miał tam na miejscu pojęcia, że para woda przyspieszy reakcje chemiczne saletry i to ona bezpośrednio była powodem eksplozji o szacunkowej sile ok. 2-3kT (dla porównania bomba jądrowa w Hiroszimie miała moc 15kT).
W wyniku wybuchu wywołana fala zmyła z nadbrzeża gapiów, większość z nich zabijając na miejscu. W porcie były magazyny paliw, które oczywiście eksplodowały razem z otoczeniem. W Galveston oddalonym o kilkanaście kilometrów od portu fala uderzeniowa poprzewracała ludzi na ulicach. W Huston oddalonym o 60km posypały się szyby z okien, a sąsiadującej Luizjanie odnotowano wstrząsy będące skutkiem wybuchu. Siła eksplozji była tak duża, że dwutonowa kotwica nieszczęsnego Grandcampa została odnaleziona 3km od portu, a inna, pięciotonowa przeleciała ponad 800 metrów. Obie z naddźwiękową prędkością. Ktoś by powiedział, że to już wystarczy jak na apokalipsę, ale... w porcie stały wtedy inne statki, z czego jeden był już załadowany kilkoma setkami ton saletry i siarki. On również wybuchł po kilku godzinach zatapiając resztę pozostałych w porcie statków. Bilans? Ponad pół tysiącach ofiar, pięć tysięcy rannych. Zniszczona cała infrastruktura portowa oraz domy zrównane z ziemią. Wszystkie zakłady portowe (a w tych czasach wiele z nich lokalizowało się tam ze względu na uproszczoną logistykę) zniszczone. Do tego ponad tysiąc pojazdów przerobionych na żyletki wraz z kilkoma setkami wagonów kolejowych. Do tego pożary w całym regionie oraz wspominana (przynajmniej do czasów WTC) przez strażaków największa tragedia ich branży. Strażacy walczyli ze skutkami tego zdarzenia jeszcze przez długi czas. W sumie z pożarami walczyło ponad 200 strażaków przybyłych z miejscowości nawet tak odległych jak Los Angeles, a ostatnie pożary udało się ugasić dopiero tydzień po tragedii.
Jesteśmy tylko ludźmi, a to z definicji oznacza, że popełniamy błędu. To co nas opisuje, to wnioski, jakie z nich wyciągamy, a tu możemy naprawdę bardzo dużo nauczyć się od Amerykanów. W toku dochodzenia stwierdzono, że wybuch w Texas City to przykład tańca naszych cech najgorszych – głupoty, braku wiedzy, lekkomyślności oraz ludzkiej pazerności. Jednym z faktów, o którym się rzadko przy tej okazji mówi jest to, że załadunek miał odbywać się pierwotnie w Houston. Włodarze miasta uznali jednak, że jest to zbyt niebezpieczna operacja, przez co należy wykonać ją w mniejszym porcie. O tym, że zachowanie warunków bezpieczeństwa oraz nadzoru będzie tam dalece trudniejsze już nikt nie pomyślał. Dziś praktyka w tej dziedzinie prawdopodobnie byłaby odwrotna, o czym wiedzą duże zakłady przemysłowe zwracające uwagę na zachowanie bezpieczeństwa na każdym etapie procesu technologicznego.
Zdarzenie w Teksas City nie było pierwszym tego typu przypadkiem, ale z pewnością najbardziej tragicznym w skutkach. We wszystkich lokalizacjach gdzie pojawiała się lub transportowana była saletra wprowadzono bardzo restrykcyjne obostrzenia dotyczące sposobu jej przechowywania, pryzmowania oraz zabezpieczeń przed wodą. Dużą rolę odegrało tu również NFPA, gdzie problematyka postępowania z azotanem amonu ma doskonałe opracowania. Wykorzystywane są również poza USA (do wglądu np. tu: https://www.nfpa.org//-/media/Files/News-and-Research/Fire-statistics-and-reports/Hazardous-materials/RFANHazardClassification.pdf). Ciekawostką może być tu fakt, że woda nadal wskazywana jest jako środek gaśniczy, ale sposób jej wykorzystania uzależniony jest od wielkości składu. Dość powiedzieć, że zaleca się wprost, by akcję gaśniczą składu prowadzić z odległości kilkuset metrów (https://cameochemicals.noaa.gov/chemical/98). Ciekawe wytyczne pojawiają się w przypadku transportu. Ten w przypadku azotanu amonu podlega restrykcjom ADR, a w kartach przewoźników zaznacza się, że w przypadku niemożliwości opanowania pożaru przy użyciu środków gaśniczych należy oddalić się i zabezpieczyć teren na odległość co najmniej 800m oraz poinformować strażaków z jakim dokładnie środkiem mają do czynienia.
Zdarzenie z Texas City było także pierwszym przypadkiem pozwu zbiorowego w historii USA. Choć sąd najwyższy finalnie oddalił wyrok sądu okręgowego, który uznał odpowiedzialność Stanów Zjednoczonych za znaczną liczbę zaniedbań, to pojawiły się przy tej okazji trzy zdania odrębne. Sędziowie w nich wskazywali, że Kongres uznał ten fakt, iż w sprawach deliktowych rząd powinien być traktowany tak jak osoba prywatna. Kongres, pomimo korzystnego wyroku SN poczynił kroki, by zrekompensować ofiarom pewne szkody i blisko półtora tysiąca osób otrzymało odszkodowania na łączną kwotę 17mln dolarów.
To co łączy tragedię z Bejrucie z historią Texas City, to port. Ładunek azotanu amonu pierwotnie miał trafić do Mozambiku, ale awaria frachtowca, który go przewoził uziemiła statek w najbliższym porcie. W międzyczasie rosyjski armator zbankrutował i tak to przewożona saletra trafiła na przechowanie do magazynów na kilka lat. Pomimo monitów wysyłanych dość regularnie nikt nie miał pomysłu na to, by przekazać go do dalszej obróbki. Możliwe, że zagrały tu aspekty prawne (wszak ktoś zapewne był jego właścicielem) lub finansowe. Magazynowanie go w tym miejscu przez tak długi czas ma jednak ogromne wady z perspektywy BHP. Nawet najlepsze oznaczenie niebezpieczeństwa nie zmieni faktu, że się z nim oswajamy. Z pierwszych relacji można wyciągnąć wnioski, że pierwotną przyczyną zapłonu były prace spawalnicze prowadzone w bliskim otoczeniu, ale szczegóły zapewne będziemy mieli okazję poznać dopiero za kilka miesięcy.
Mówiąc o Libanie warto dodać, że Bejrut nazywany był Paryżem bliskiego wschodu. To wyjątkowe choć i bardzo słabo nam znane miejsce. To świat, który zarazem każdy znając kilka faktów na jego temat zapewne chciałby odwiedzić. Z Bejrutem łączy nas chociażby historia Hanki Ordonówny, która spędziła tam ostatnie lata życia, ale to również chyba jedyne miejsce na wschodzie, gdzie religia nie dzieli oraz ludzie pozostają szczególnie otwarci na obcych. Jest też jedna rzecz, która po wczorajszej tragedii daje światełko nadziei – to historia tego wyjątkowego zakątka. Liban zachował swoją nazwę przez ponad cztery tysiąclecia. Przetrwał, pomimo tego, że szesnaście razy był okupowany, a sam Bejrut zniszczono doszczętnie już siedmiokrotnie. Jeżeli ktoś jest w stanie przetrwać taką tragedię, jak wczoraj, to zapewne tylko jego obywatele. Bodajby tylko nie zabrakło tych, którzy zechcą im w tej trudnej chwili pomóc. W szczególności, że aktualnie Libańczycy mierzą się z jednym z większych kryzysów oraz hiperinflacją w swojej historii.